ALACALUF

Rodzina Etniczno-Językowa ALACALUF. Ogólnie jest włączana do Rodziny Paleoamerykańskiej.
Będę używał nazwy Alacaluf
Inne Nazwy : Alacalufe, Alakaluf, Alakalufowie, Alkalufowie, Halakwulup, Kawashkar, Kaweshkar, Kaweskar, Kaweskarowie, Kawesqar, Peszerejowie, Qawasqar.
Nazwa własna. Prawdopodobnie jest nią nazwa Halakwulup nie jak w tekscie poniżej Kaweskar.
Populacja: ?
Język: alacaluf (20 mówiących z czego 10 w Puerto Eden (1996)), hiszpański
Kraj: Chile
Religia: ?

Pozanałem cztery grupy etniczne Alacalufów:

ALACALUF
Inne Nazwy : j.w
Nazwa własna: j.w
Populacja: ?
Język: alacaluf (20 mówiących z czego 10 w Puerto Eden (1996)), hiszpański
Kraj: Chile
Religia: ?
Info: Właściwi Alacalufowie czyli Kaweskar.

AKSANA
Inne nazwy: Acsana, Aksanas
Nazwa własna: _
Populacja: ?
Język: Mówią dialektem Aksana.
Kraj: Chile
Religia: ?

CACAUHA
Inne nazwy: Cacahue, Cacauhe, Kakauhua, Kaukaue
Nazwa własna: _
Populacja: ?
Język: ?
Kraj: Chile
Religia: ?

HEKAINE
Inne nazwy: _
Nazwa własna: _
Populacja: ?
Język: ?
Kraj: Chile
Religia: ?
Info: plemię Alacalufów.

INFO


Alacaluf = Kawesqar w Chile (hiszpański)(Flash)
Zapożyczone z www.

MAPY

(16kB)


FOTO


ALACALUF

(14kB)
(77kB) (136kB) (134kB) (136kB) (107kB) (80kB) (22kB)


PEP Kontynenty:
ALAKALUFOWIE, Alacaluf (dosł. - "ludzie z zachodu używający noży z muszli morskich"), bardzo nieliczne plemię Indian żyjących na należącej do Chile wyspie Wellington ; prowadząc półkoczowniczy tryb życia, zajmowali się gł. zbieractwem, rybołóstwem i myślistwem (polowali na niewielkie jelonki huemule oraz guanaco).


    Pochodzenie nazwy: Alakaluf

Od roku 1768 Kaweskarowie, Indianie z Ziemi Ognistej, otrzymują imię. Gdyż faktycznie od ponad trzech wieków nikt nie zadał sobie trudu nazwania ich, podczas gdy hojną ręką chrzczono góry, przylądki, wyspy, kanały, cieśniny nazwiskami wszystkich książąt Europy oraz ich admirałów - nazwami podwójnymi lub potrójnymi, po angielsku, francusku i hiszpańsku wszystko, tylko nie żyjących tam ludzi. Nikt nie widział takiej potrzeby. Tamci nie liczyli się wcale. Byli "dzikusami" i to wszystko. Ani ludami, ani plemionami, nawet nie bandami czy klanami. Nie zidentyfikowanymi istotami ludzkimi. Jakąś podgrupą znajdującą się na pograniczu zwierząt, która nie zasługuje na sklasyfikowanie.

   Swej prawdziwej nazwy Kaweskarowie używają jedynie między sobą. Pozostanie nie znana przez długi czas. Na to, by ostatni z niedobitków, zapytany przez etnologa francuskiego José Emperaire, który zadał sobie trud nauczenia się ich języka, ujawnili wreszcie, że nazywają się po prostu: Kaweskarowie, Ludzie, trzeba było czekać do w 1947 r.

Lecz w 1768 będą się najpierw nazywać: Peszerejowie. Prawie jednocześnie i z tego samego powodu zawdzięczają to midshipowi Morrissowi i Louis-Antoine'owi de Bougainville, którzy słysząc, jak tamci wyją "Pektcheve", zrobili z tego przezwisko, a następnie nazwę.

   W drugiej połowie XIX wieku Alakalufowie już nie malują ciała. Klany są porozrzucane wzdłuż wielkiej cieśniny, pomiędzy Przylądkiem Froward a Kanałem Messiera. Czółna kręcą się w kółko, nie oddalając się zbytnio od tchelos. Wielkie zgromadzenia stają się coraz rzadsze i jeśli Kaweskarowie jeszcze się spotykają, to raczej by obrabo­wać jakiś wrak, upić się na umór alkoholem Białych, a nie by świętować radość życia przy wyrzuconym na brzeg wielorybie. Nie będąc w stanie się policzyć, sądzą, że są o wiele mniej liczni, i bez wątpienia jest to prawda, co potęguje ich przygnębienie. Słabnie ich instynkt wędrowców. Energia, jaka kiedyś pchała ich na dalekie wyprawy, na zbieranie ptasich jaj na skalistym wybrzeżu Pacyfiku czy na łowy na kormorana na skałach Morza Otway, opuściła ich teraz i zdolni są jedynie wypływać naprzeciw obcym okrętom, które z każdym rokiem coraz liczniej się pojawiają. W takich chwilach dają dowody największej żywotności. Jeśli akurat nie są całkiem nadzy, to rozbierają się, by wzmóc ciekawość i wzbudzić litość. Gestykulują, wystawiają na pokaz swe kobiety i przypominają sobie, iż potrafią posługiwać się mimiką, aby dać do zrozumienia, że są głodni. Cieśnina rozbrzmiewa ich patetycznymi nawoływaniami. Nie krzyczą już: "Pektcheve!", jak niegdyś, lecz niestrudzenie: "Alakaluf! Alakaluf!" W języku Kaweskarów oznacza to: Daj! Daj mi! Daj mi coś natychmiast, Obcy!, i wymawiają to tonem pośrednim między skargą a żądaniem. Po Dzikusach i Peszerejach to imię przylgnie do nich na stałe. Od tej chwili nie będą już mieli innego. Będą się nazywać Alakalufami. Lecz na ich temat sądy nie ulegną zmianie.

   Od 1768 roku ich reputacja została ostatecznie ustalona. Opuściwszy Zatokę Fortescue, naprzeciw Wysp Karola, Louis Antoine Bougainville (francuski żeglarz, w latach 1766-69 opłynął dookoła Ziemię), który przyjął ich na pokładzie "Boudeuse", notuje:
   "Kobiety sikają na stojąco, lecz mężczyźni przykucają, czyżby był to najbardziej naturalny sposób oddawania moczu? Gdyby tak było, Jan Jakub Rousseau, który tak kiepsko sika na swój sposób, mógłby przyjąć tę postawę. Przecież odsyła nas do stanu dzikiego... Peszerejowie są właśnie dokładnie w tym stanie, jaki można nazwać naturalnym, i gdyby w rzeczywistości należało się użalać nad losem człowieka wolnego, pana samego siebie, pozbawionego obowiązków i kłopotów, zadowolonego z tego, co ma, gdyż nie zna niczego lepszego, użalałbym się nad tymi ludźmi, którzy pozbawieni wszelkich życiowych wygód, muszą jeszcze przecierpieć surowość najstraszniejszego klimatu na świecie..." Po czym dodaje z mniejszą już dozą poczciwości: "Te dzikusy są małe, wstrętne, chude i obrzydliwie cuchną. Pożerali wszystko, co im pokazywano, z wielkim smakiem, zwłaszcza łój ze świec. Nie wykazali żadnego zainteresowania ani na widok statków, ani na widok ich urządzeń, które oglądali. Bo żeby zostać olśnionym przez dzieło sztuki, trzeba mieć do tego jakieś przygotowanie, a ci prymitywni ludzie odnoszą się do dzieł sztuki, wytworów ludzkiej pomysłowości tak, jak do prawa natury i jej zjawiska. Mieliśmy sporo kłopotu, by pozbyć się naszych odrażających i uciążliwych gości..."

   U Cooka, w kilka miesięcy później, zapadnie wyrok nie podlegający apelacji: "Ich życie uczuciowe bliższe jest ludom pier­wotnym bardziej niż jakiegokolwiek innego narodu. Nie udało nam się stwierdzić, czy mają wodzów, czy jakąś inną formę rządu. Krótko mówiąc, są niewątpliwie najnędzniejszą grupą istot ludzkich, jaka istnieje w naszych czasach na ziemi..."

   Darwin, obejrzawszy pierwszych napotkanych nagich Alakalufów w czółnie, zanotował: "Nie wyobrażałem sobie do tej pory, jak ogromna jest różnica oddzielająca człowieka dzikiego od cywilizowanego, różnica z pewnością o wiele większa od tej, która istnieje pomiędzy zwierzęciem dzikim a domowym. Gdy widzi się tych mężczyzn i kobiety o odrażających twarzach, skórze brudnej i tłustej, potarganych włosach, fałszywie brzmiących głosach i gwałtownych gestach, z trudem można uwierzyć, iż są to istoty ludzkie, mieszkańcy tego samego świata co nasz. Biedny wielebny Watkin na próżno usiłuje pojąć słowa, które uważa za zrozumiałe. Nic nie pozwala przypuszczać, że język tego ludu zasługuje na miano mowy artykułowanej. Kapitan Cook porównał go z odgłosem odchrząkującego człowieka, lecz z całą pewnością żaden Europejczyk przepłukując sobie gardło nie wydał z siebie dźwięków równie twardych, nut równie chrapliwych..."
 I dalej pisze Darwin:
  [...] w czasie naszego pierwszego zejścia na ląd natrafiliśmy na obozowisko nagich dzikusów na plaży w Zatoce Rosa, dokładnie na północ od Przylądka Froward. Po naszym przybyciu zaczęli się oni kręcić i skakać jak małpy, każdy na swój sposób, bez żadnej zresztą wrogości, lecz był to taki zamęt, że trudno było w tym znaleźć jakikolwiek sens. Do ras ludzkich, podobnie jak i do zwierzęcych, odnosi się fakt, iż instynkt popycha je do życia w społeczności: są one bardziej podatne na postęp, jeśli słuchają wodza. Peszerejowie nie słuchają nikogo...
  Było ich około czterdziestu, a wśród nich kilka młodych kobiet o wyglądzie dość monstrualnym, a to z racji tego, że łączyły w coś na kształt karykatury ludzkiej atrybuty ciała kobiecego - i to, rzec muszę, obfitego - ze zwierzęcością rysów, spojrzeń i całego zachowania. W szczególności zaś odra­żająca była jedna z nich: zaczęła pożerać na surowo ptaka, jakiego ustrzeliliśmy, by przestraszyć dzikusów, a który spadł u jej stóp. Odrzuciła z niego wnętrzności i serce i po oskubaniu zjadła w całości, obrzydliwie kłapiąc szczękami i głośno przełykając, wraz z zawartością żołądka, który wywinęła zębami jak rękawiczkę, aby wyskrobać jego wnętrze. Krew spływała z jej ust wzdłuż szyi i po piersiach. Nie zważając na odrażający charakter posiłku i małpie rysy kobiety, muszę przyznać, że jej młodzieńcze i obfite kształty, użyczone jakiejś prostytutce z Plymouth, mogłyby przysporzyć tejże niemałych względów wśród tawernianej zwierzyny, pijackiej i ciemnej..."
  Szczęście jest słowem nie występującym w języku Alakalufów, nie ma również żadnego wyrazu podobnego. Jest się głodnym lub najedzonym, chorym lub zdrowym, przemarzniętym lub rozgrzanym, można się przytulić do siebie w szałasie, pod foczymi skórami, i z tego zwierzęcego ciepła ciał rodzi się coś w rodzaju ukojenia duszy, które dzieli się z innymi, nie wyrażając go w żaden sposób. Lecz szczęście? Czasami można się zaśmiać, zaśpiewać, ale ponieważ nigdy nie trwa to długo, a potem trzeba słono zapłacić, Alakalufowie nie ujęli tego żadnym słowem. W zamian mają ich sto, by wyrazić lęk. Lęk przed głodem, nocą, burzą, chorobą, williwa, huraganem, śmiercią i życiem, samotnością oraz przed świadomością, że są tak nieliczni.
  Nie ma też ani jednego alakalufowskiego słowa, by powiedzieć Bóg. Podobnie zresztą, by powiedzieć dusza, dobro, zło, poświęcenie, miłosierdzie, dobroć, szacunek, pokora, żadnego słownictwa religijnego, nic, czym można by wyrazić jakiekolwiek pojęcie moralne. Nie ma też słowa na określenie miłości - najbliższe określenie - Tsohak Tyako - oznacza "rozchylić uda".

    Alakalufowie w ostatnim trzydziestoleciu XIX wieku nie różnią się jeszcze zbytnio od tych, których spotkał Magellan. Nadal smarują sobie ciało foczym tłuszczem, lepiej chroniącym ich przed zimnem niż rzucane przez Europejczyków łachy, które wkładają jedynie z czystej kokieterii, chcąc się upodobnić do obcych. Ze wszystkich języków, jakie słyszą, zwłaszcza z angielskiego i hiszpańskiego, nie zapamiętali ani słowa. Ciągle są zafascynowani lustrami, guzikami, szklanymi perłami, a od tej chwili - zapałkami, których wypalają całe pudełka, jak dzieci, lecz pozostają obojętni na dym wychodzący z komina okrętu, na hałasy i wibracje maszyn, oświetlenie naftowe, wyciągarki parowe i całe mnóstwo innych udoskonaleń, których pojąć nie mogą, nie rozumieją, tak jak niegdyś napędu żaglowego. To są ludzie z paleolitu. Lina rzucona z pokładu przepływającego okrętu, aby mogli przycumować czółno, zakreśla w jednej sekundzie łuk długości kilku tysięcy lat.

   Będąc rozbitkami z innego świata jedynie przeszkadzają. Po otwarciu Kanału Panamskiego w 1913 roku podróż na około Ziemi Ognistej nie ma już zainteresowania. Statki wielorybnicze również zniknęły i zostały zastąpione przez okręty-fabryki, które częściej pracują na pełnym morzu. Jedynym niosącym pomoc gościem jest w tych stronach szary statek chilijskiej marynarki wojennej, stacjonujący w Cieśninie Magel-lana. Będzie kolejno nosił nazwy: "Ultima Esperanza", "Mical­vi", "Cruz deI Sur", "Almirante Pikkendorf", a dowodzić nim będą młodzi oficerowie, odnoszący się do tych nieszczęśników z marynarskim braterstwem. Ich raporty wreszcie zaalarmują kilku wyższych, bardziej ludzkich urzędników.

   Ustanowiono prawo. Prawo o ochronie Indian ogłoszone w 1940 roku przez rząd chilijski.

   Ale jest już za późno. Nie licząc garstki Alakalufów z Punta Arenas, którzy nie mają już najmniejszego znaczenia, definitywnie wtopieni w środowisko nędznego lumpenproletariatu, kilku z Puerto Natales, którzy nie są więcej warci, i tych, co znikli z Chiloe zagarnięci przez loberos, żyje wszystkiego nie więcej niż trzydziestu pięciu "morskich" Indian.

Źródło: Raspail Jean: "Któż pamięta Ludzi z Ziemi Ognistej"; Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990